piątek, 14 lutego 2020

ARGENTYNA 2020 - DZIEŃ 9

sobota, 1 lutego 2020

Dzień 9. El Calafate

Rano mamy samolot do Ushuai, więc dzisiejszy dzień jest naszym ostatnim w Patagonii. Ruszamy więc poszwędać się po El Calafate. Wcześniej udaje nam się w końcu zdobyć coś do jedzenia (Karolina hamburgera, ja jakieś słodkie ciastka, które miały być serem - co za rozczarowanie!).

Bardzo lokalna stacja benzynowa. Panamericana nie ma zbyt wielu stacji, pilnujcie więc pełnego baku.

W Calafate bardzo chciałyśmy iść do rezerwatu Laguna Nimez pooglądać ptaki, ale wstęp był bardzo drogi, więc postanawiamy to odpuścić (w sumie flamingi to już widziałyśmy) i przyjrzeć się rezerwatowi z większej odległości z perspektywy pobliskich huśtawek.



Kszyk? Kulik? Nie wiem. Ciekawy, długodzioby ptak napotkany na ulicy.


Na obiad testujemy milanesę - jedną z tutejszych potraw narodowych. Nazwa pochodzi oczywiście od Mediolanu, a samo danie ponoć jest włoskie. Trudno mi wyobrazić sobie Włocha, zajadającego wołowinę opanierowaną i obsmażoną jak schabowy, bo tym właśnie sławetna milanesa jest. W zależności od rodzaju milanesy, mięso podawane jest z różnymi dodatkami - tu mamy szynkę, ser i pomidor. Porcja milanesy (porcje tu są tak duże, że zamawiamy jedną na dwie) kosztuje nas 480 peso.

Idziemy jeszcze na ostatnie piwko i ruszamy w stronę lotniska, bo tam umówiłyśmy się na odbiór auta. Oczywiście od razu zauważają uszkodzenie - mówią, że trzeba zaszpachlować i w ogóle. W duchu już się żegnam z naszym depozytem, a tu niespodzianka - uszkodzenie wyceniają na... 200 zł. Dajemy im szybko wszystkie nasze peso (1800) + 20 dolarów i ewakuujemy się zanim się rozmyślą. Dobra, stratę w wysokości 100 zł jakoś przeżyjemy ;)



Lotnisko w El Calafate jest super do spania. Miałyśmy obawy, że to nie będzie możliwe, bo ostatni samolot był koło 20-tej, a następny dopiero rano, więc podejrzewałyśmy, że będą zamykać na noc. Tak rzeczywiście zrobili, ale pozwolili nam zostać w środku. Gdy podeszła do mnie pani z ochrony myślałam w pierwszym momencie, że mówi mi, że mamy spadać. A okazało się, ze pytała informacyjnie, czy będziemy nocować na lotnisku, żeby wiedzieli, ile tu będą mieć osób. Robimy więc wieczorną toaletę i układamy się w śpiworach. Zapoznajemy Leandra - bardzo sympatycznego Argenyńczyka, który wracał z wakacji na swoje studia doktoranckie. Leandro jest wspinaczem - był na szczycie Fitz Roya. Robi wrażenie.
Na jutro rezerwujemy sobie w Ushuai nocleg. To będzie nasza pierwsza noc w łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz