sobota, 1 czerwca 2019

JORDANIA 2019 - DZIEŃ 6

DZIEŃ 6: Pustynia
środa, 8 maja 2019

Wadi Araba -> Wadi Rum

Rano zmierzamy prosto na pustynię. Już po drodze witają nas niesamowite widoki. Zapowiada się pięknie :)



Przy wjeździe do Wadi Rum jest informacja turystyczna, gdzie można zamówić sobie wycieczkę jeepem - w opcji z noclegiem lub bez. Cena zależy głównie od długości wycieczki. My chcemy długą - najlepiej taką cztero- albo pięciogodzinną. Chcą od nas coś około 50 JOD za osobę za pakiet wycieczka + nocleg + kolacja i śniadanie. Spotykamy turystę z Rosji, który chciałby z nami jechać żeby podzielić koszty (im więcej osób w jeepie, tym taniej). Nie decydujemy się na wykupienie wycieczki tutaj, tylko zabieramy ruskiego kolegę do auta i jedziemy do oddalonej o 6 kilometrów wioski Wadi Rum (tam jeszcze jest normalna droga) popytać o Wadi Rum Camp and Tours, czyli obóz, który polecili nam Polacy z Petry.

Właściciela obozu łatwo zlokalizować - zapytaliśmy pierwszego lepszego miejscowego, który zaprowadził nas prosto pod drzwi jego domu. Zostajemy zaproszeni do środka. Pan proponuje nam 40 JOD za pięciogodzinną wycieczkę wraz z noclegiem i posiłkami pod warunkiem, że przyłączy się do nas jeszcze para Francuzów. Raczej nie ma pola do targowania. Większość turystów rezerwuje te kempingi przez booking, chociaż podane tam ceny raczej słabo mają się do rzeczywistości. Cena bookingowa obejmuje tylko sam nocleg, a za każdy posiłek biorą podobno po 10 JOD. Dodatkowo słyszeliśmy, że jeśli nie wykupi się żadnej wycieczki to za transport z obozu do wioski życzą sobie dodatkowo 20 JOD. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale w sumie i tak chcemy cały pakiet.

Wycieczka jest naprawdę fajna. Siedzimy w piątkę na pace jeepa. Zwiedzamy całkiem sporo punktów, w tym Mushroom Rock, na której bardzo mi zależało (a która nie miała być pierwotnie w planie), dwa skalne łuki, dwa kaniony (w tym jeden ze starożytnymi rysunkami naskalnymi), czerwoną wydmę i źródełko wypływające ze skały. Wadi Rum to duży obszar. Chyba nie byłoby szans obejść tego wszystkiego pieszo.































Późnym popołudniem docieramy do naszego obozu. W porównaniu z tym z Maroka ten jest luksusowy. Mamy łóżka, pościele i nawet prysznic. I fantastyczny, wielki namiot-salon.



Po odświeżeniu się idziemy na pobliskie wzgórze obejrzeć zachód słońca. Podobno to jedno z lepszych miejsc na oglądanie zachodu na całej pustyni.








Po zachodzie czeka nas kolacja. Naprawdę porządna. Możemy wybierać spośród wielu potraw, między innymi kurczaka, ryżu z ciekawymi sosami, różnych duszonych i świeżych warzyw. Posiłek jest w formie szwedzkiego stołu, więc można się najeść naprawdę do syta. Najpierw jednak zostajemy zaproszeni za namiot, gdzie - jak się okazuje - pieką się nasze smakołyki. Na kilkupoziomowej paterze. W wypełnionej żarem dziurze metr pod ziemią. Coś niesamowitego :)





Okazuje się, że na około piętnastoosobową grupę mieszkańców aż ośmiu stanowią Polacy. Pozostali śmieją się, że polski został tu drugim oficjalnym językiem. Dwójka z naszych rodaków przemierzyła dziś pieszo 40 kilometrów pustyni. Jest co opowiadać :) Siedzimy do późnej nocy, rozmawiając i popalając sziszę. Jutro oddamy się lenistwu w Akabie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz