wtorek, 31 października 2017

SRI LANKA 2017 - WPROWADZENIE

Na Sri Lankę poleciałyśmy z inicjatywy Karoliny. Zadzwoniła do mnie, kiedy byłam akurat w Wilnie z informacją, że w październiku są bilety do Kolombo z Warszawy za 1,5 tysiąca złotych. Gdy rozważałyśmy wiosennego tripa, chciałyśmy połączyć zwiedzanie południowych Indii ze Sri Lanką (tydzień tu i tydzień tu), wtedy akurat plany się pozmieniały, więc teraz pomysł na tygodniowy wypad na wyspę pasował jak ulał. Poznałyśmy w Emiratach parę, która była w podróży na Sri Lankę i od tej pory gdzieś tam siedziała nam ona z tyłu głowy. Wprawdzie nie jesteśmy pewne, czy w październiku będzie już pogoda, ale postanawiamy zaryzykować. No to w drogę!

Jedzenie
Jesteśmy fankami azjatyckiej kuchni, więc zabrałyśmy tylko batoniki muesli i nieśmiertelne ciasteczka Belvita - ot tak na wszelki wypadek. Starałyśmy się jeść w tak bardzo lokalnych miejscach jak tylko się dało. Nie zawsze było to możliwe, bo Sri Lanka to jednak nie Indie - jest tutaj dużo bardziej turystycznie, co sprawia, że czasem z braku innej opcji byłyśmy skazane na typowo turystyczne lokale (i co za tym idzie - turystyczne ceny). Nie było tam też takiej kultury ulicznego żarcia jak w innych krajach Azji. Najpopularniejsze były potrawy z ryżu (podobne jak w Indiach, ale trochę mniej ostre i mniej przyprawione), makaronu albo pociętego w plastry "ichniego" chlebka (to danie zwie się bodajże kottu rotti). Na śniadanie odpowiednie były różne samosy i inne ostre ciastka, ale też "hoppersy", czyli takie naleśniczki z rantami do góry (można je było zamówić w różnych smakach - moje ulubione to te z jajkiem). Bardzo popularną przyprawą jest brązowe curry i chilli (polecam zrobić zakupy - są tu naprawdę tanie). Gorąco polecam też ciasteczka z lokalnych budek i soki owocowe. Nad morzem polecam wypić (a potem zjeść środek) wodę z wielkiego, pomarańczowego kokosa. Nie zapomnijcie też popróbować lokalnego Old Araku wyprodukowanego ponoć tylko z kokosa - bez dodatku spirytusu.

Spanie
Pierwszą noc spędziłyśmy na lotnisku, a wszystkie następne na prywatnych kwaterach. Nie opłaca się rezerwować nic wcześniej, bo na miejscu znajdziecie taniej. Sprawa była bardzo prosta. Łapałyśmy pierwszego lepszego tuk tuka w miejscu, w którym akurat się znalazłyśmy i mówiłyśmy, że szukamy noclegu i jesteśmy zapłacić tyle i tyle (zazwyczaj 1500 rupii za pokój dwuosobowy w bardzo przyzwoitym standardzie spokojnie wystarczało). Pokoje zawsze miały łazienki z "europejskimi" muszlami klozetowymi i ciepłą wodą. I karaluchy. Prawie wszędzie były karaluchy. Pierwszego spotkałam w kiblu już na lotnisku. Trzeba się po prostu przyzwyczaić. Dla pocieszenia dodam, że ich obecność nie jest ponoć przejawem braku higieny, a wręcz przeciwnie - jej wysokiemu poziomowi. Ale generalnie robale latają po pokojach. Śpijcie pod moskitierą.

Trasa
Wydawało mi się, że w tydzień to zwiedzimy taką małą wysepkę w całości "z palcem w d.". Nic bardziej mylnego. Mając obecną wiedzę chyba rozważałabym wynajęcie auta - pomimo ruchu lewostronnego, którego jako kierowca unikam jak mogę (zwłaszcza po doświadczeniach z Malty). Jak na taki turystyczny kraj to połączenia nie są dobre. Pociągi wleką się niemiłosiernie, autobusy niewiele szybciej (może i szybciej, ale jakimiś mega okrężnymi trasami i są pierońsko ciasne), a ostatni transport odchodzi najczęściej koło 18-tej i jeśli się nie wyrobisz, to utykasz w miejscu. Nie wiem, może to kwestia szczęścia. Generalnie podczas tego tygodnia wybitnie nie poszedł nam transport - żeby dostać się do punktu B z punktu A najczęściej spędzałyśmy cały dzień w transporcie, docierałyśmy na wieczór gdy już nie było nic widać, a rano trzeba było się zbierać żeby dojechać w kolejne miejsce i po drodze znowu gdzieś nie utknąć.
Plan był dużo bardziej ambitny, ale udało się nam zrealizować trasę mniej-więcej taką:

Plan był mniej-więcej taki:
Jak widzicie, ze sporej części rzeczy trzeba było zrezygnować, pomimo, że plan wydawał mi się bardzo lajtowy jak na nasze standardy. Jeśli mam Wam coś radzić to albo wynajmijcie auto albo skoncentrujcie się na jakimś kawałku wyspy. Nie ma tam aż takich cudów żeby musieć się gonić.

Koszty
Przyzwyczajone do biednych azjatyckich krajów początkowo byłyśmy zaskoczone wysokimi cenami na Sri Lance. Potem jednak, gdy podliczyłyśmy nasze koszty okazało się, że wcale nie było tak najgorzej. Chyba przez tą wielką walutę (1 zł to ponad 40 rupii) rzeczy wydawały się nam droższe niż w rzeczywistości były. Na miejscu na wszystko łącznie z pamiątkami średnio wydawałyśmy po 4500 rupii na osobę (jakieś 100 zł). W podziale na kategorie wygląda to mniej-więcej tak (przyjęłam średnią wydatków moich i Karoliny):
- jedzenie: 6000 rupii,
- noclegi: 5000 rupii,
- pamiątki: 7000 rupii,
- transport: 2900 rupii,
- usługi: 4200 rupii,
- wstępy: 4800 rupii.
RAZEM: 29 900 rupii = niecałe 700 złotych
Łączny koszt na osobę wyniósł więc około 2500 zł (z biletem, parkingiem, wizą 35 dolarów i paliwem do Warszawy). Nie jest to najtaniej jak na tygodniowy trip, ale nie jest to najdrożej jak na tygodniowy trip na drugim końcu świata.

Wyposażenie
Z każdym wyjazdem pakuję się coraz bardziej lekko. Na Sri Lankę potrzeba co najmniej jednej zmiany ciuchów, bo praktycznie nic tam nie schnie. Tym razem zabrałam dwie zmiany bluzki z krótkim rękawem i bezrękawników, trzy pary długich workowych spodni (mogę wziąć aż trzy, bo są naprawdę lekkie), jedne krótkie spodenki, coś z długim rękawem, polara, bolerko, strój kąpielowy, kurtkę przeciwdeszczową, chustkę na głowę, trzy zmiany majtek i skarpetek, sandałki i adidasy. Do tego cienki śpiwór. muggę, standardowe przybory toaletowy (szczotka, pasta, mydło, grzebień, coś do umycia włosów), krem do opalania, maskę z rurką, zapas tamponów i chusteczek higienicznych, papier toaletowy, latarkę i podręczny worek. Zrezygnowałam z moskitiery bo i tak wszędzie gdzie jest potrzebna to zazwyczaj jest. Im więcej jeżdżę, tym mniej mi potrzeba. Może na kolejny wyjazd zapakuję tylko po jednej zmianie odzieży?
Mój plecak miał coś koło 6 kilo. Bijemy rekordy? ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz