czwartek, 21 września 2017

ISLANDIA 2017 - DZIEŃ 3

środa, 30 sierpnia 2017

jakieś pola w drodze do Góðafoss -> wodospad Góðafoss -> wulkan Hverfjall -> Grjótagjá  -> Mývatn -> Namafjall i Hverir -> wulkan Krafla -> wodospady Dettifoss i Selfoss -> dziki interior

dystans: ok. 350 km

Rano na niebie nadal nie ma ani jednej chmury. Doskonale! Wyczołguję się z namiotu ledwo żywa przez to wczorajsze picie. To wszystko przez to, że nie muszę prowadzić :P
Zwijamy obóz, robimy porządne śniadanie, bo trzeba jakoś wrócić do życia - przed nami kolejny bardzo intensywny dzień. Zaczynamy go od przepięknego wodospadu Góðafoss.



Bardzo towarzyskie owieczki - w dotyku przypominały babcine sweterki:



Przepiękne widoki, choć czasem łyso bez drzew:



Do wodospadu Góðafoss można podjechać z dwóch stron. My oczywiście idziemy oglądać go z obu. Patrzymy jak zahipnotyzowani na spadające tafle wody. Islandzkie wodospady są naprawdę imponujące.


Jeszcze nie wiemy, jak bardzo taka maszyna może tu być przydatna:

A to widok z drugiej strony - tu można zejść na dół. Byli tam ludzie na kajakach :)






Kolejny na naszej dzisiejszej liście jest wygasły wulkan Hverfjall. Nie tak prosto - trzeba na niego wejść. W taką piękną pogodę jest to czysta przyjemność. Na szczycie odkrywamy prawdziwie księżycowy krajobraz - kamienna pustka. Wulkan otacza ogromny płaskowyż - chyba lawa wulkaniczna zrównała kiedyś z ziemią wszystko, co tam wcześniej było.








Z wulkanu wkraczamy do strefy gejzerów. Wstępujemy też do jaskini Grjótagjá, gdzie temperatura sięga około 43-46 stopni (były czasy, że było to nawet 60). Jest mniej-więcej taka jak w wannie, do której ktoś nalał za gorącej wody. Chyba nie odważyłabym się zanurzyć więcej niż nogi lub stopy.




W Mývatn są fajne termy, ale ich cena jest niefajna, bo wstęp kosztuje coś koło 150 złotych. Znaliśmy te ceny, więc z góry założyliśmy, że przyjdziemy sobie tu tylko popatrzeć. Jest kawałek dalej takie same (a nawet lepsze) geotermalne jeziorko, ale niestety z zakazem kąpieli, którego raczej nie da się przeskoczyć (byłoby nas widać z kilometra). No trudno.


Szału nie ma, a że Islandia ma mnóstwo dzikich ciepłych źródeł to w gruncie rzeczy niewielka strata.


To jest właśnie to dzikie jeziorko. Spójrzcie tylko na ten błękit. Urzeka!





Znajdujemy się na aktywnym wulkanie, co widać szczególnie na polach geotermalnych Namafjall, gdzie wszystko dookoła dymi i śmierdzi siarką. Ponoć to właśnie tutaj amerykańscy astronauci ćwiczyli chodzenie po kraterach przed swoją pierwszą misją na księżyc.




Nie myślałam, że po Rumunii i Azerbejdżanie jeszcze gdzieś zobaczę wulkany błotne:







Energia geotermalna to naprawdę żywioł:

Wulkan Krafla, który - będąc ciągle aktywnym - jest sprawcą całej tej zadymy dookoła.

Ostatni punkt na dziś - wodospady Dettifoss i Selfoss. Można do nich dotrzeć od dwóch stron kanionu. My akurat wybraliśmy tą, która była najbliżej.

Najpierw schodzi się ścieżką do kanionu, a następnie kamienistym szlakiem do pierwszego z wodospadów, Dettifoss. Jest naprawdę mega. Można podejść do niego tak blisko, jak tylko się chce. Trzeba jednak bardzo uważać, bo wystarczy jeden nieostrożny ruch i może skończyć się tragicznie. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko wodospadu - z góry można podziwiać taniec mgły powstałej z kropli deszczu odbijającej się od bazaltowych skał.






Drugi wodospad - Selfoss - znajduje się o krótki spacer dalej. Taka islandzka Niagara. Gdybym teraz miała wybrać najlepszy wodospad w Islandii to chyba padłoby właśnie na Selfoss. Niemniej jednak każdy z odwiedzanych wodospadów zapiera dech w piersiach, odbiera mowę i rzuca na kolana. Szkoda, że Łukasz nie mógł tego oglądać z nami.


Na następny dzień mamy zaplanowany interior. Trasę na około 200 kilometrów. Zamierzaliśmy jechać drogą F88 do wulkanu Oskjuvatn i wrócić drogami F910 i F905. Spotkana przypadkiem na stacji benzynowej przewodniczka terenowego autokaru (serio - zwykły autokar tylko z taaaakimi kołami) radzi nam jednak zrezygnować z F88, bo nie pokonamy rzeki. Mówi, że nasza powrotna opcja powinna być znośniejsza. Modyfikujemy więc nasz plan według usłyszanych wskazówek. Gdy wkraczamy w dziki interior jest już dość późno. Stosunkowo szybko znajdujemy fajne jeziorko, koło którego rozbijamy nasz obóz. Po ciemku nie ma sensu jechać dalej, a tutaj jest naprawdę ładnie. Pustka. Ani jednego krzaka. Hmm, gdzie tu można zrobić siku? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz