poniedziałek, 19 czerwca 2017

IRAN 2017 - DZIEŃ 11

wtorek, 6 czerwca 2017

Shiraz -> Kaszan


Meczety męczety



Nie jest źle - nikt nas nie zamordował. Zbieramy się i idziemy szukać autobusu, który zawiezie nas do różowego meczetu, czyli Nasir ol Molk. Trochę nam to zajmuje, bo jesteśmy dobre parę kilometrów od miejsca docelowego. Jak na największą atrakcję turystyczną, meczet ten nie jest najlepiej oznakowany (choć możliwe, że idziemy do niego jakąś nieturystyczną trasą). Wprawdzie najsłynniejsze jest jego wnętrze z kolorowymi oknami, ale z zewnątrz też jest całkiem niczego sobie. Zresztą spójrzcie sami.




Gdy wchodzimy do środka to jakbyśmy przekroczyli portal do innego świata. Przynajmniej ja to tak odczułam. Urzeka mnie atmosfera tego miejsca, ta cisza, spokój. No i te kolory. Jednak jesteśmy trochę za późno żeby zaobserwować cienie na podłodze, ale w sumie nic nie szkodzi. Rano pewnie były tu tłumy ludzi. Nawet teraz spotykamy całkiem sporo turystów. Nigdzie wcześniej ani później nie spotkaliśmy takiego skupienia obcokrajowców w jednym miejscu. Siadamy na dywanie i kontemplujemy obecną chwilę (dłuższą chwilę).












Gdy z powrotem wychodzimy na zewnątrz, zauważamy grupę mułłów stojących i rozmawiających ze sobą. Nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z mułłami, więc nie wiem, jak zareagują na próbę zrobienia im zdjęcia. Pstrykam im jedno ukradkiem, ale chyba zauważają, bo podchodzą do nas i zaczynają z nami rozmawiać świetnym angielskim. Od small talku typu skąd jesteśmy i jaka jest nasza trasa podróży dzielimy się na podgrupy, w których prowadzimy długie i bardzo interesujące dyskusje o życiu, poglądach na różne sprawy, różnicach kulturowych i konieczności dialogu pomiędzy wyznawcami różnych religii. Nie wiem jak u Marka ale mniej-więcej tym torem przebiegała rozmowa z moim towarzyszem (tym pierwszym od prawej na zdjęciu poniżej). Są naprawdę świetni. Zapraszają nas do mauzoleum Ali Ibn Hamze, do którego właśnie się udają. Obiecujemy, że wpadniemy, co rzeczywiście później robimy.





Niedaleko wejścia do Shah Cheragh:

Po drodze do meczetu Vakil mijamy meczet Shah Cheragh (ten, w którym byliśmy wczoraj wieczorem). Idziemy więc zobaczyć, jak wygląda w świetle dziennym. Przy wejściu podchodzi do nas kobieta w czadorze przepasanym szarfą z napisem "Ministry of Foreign Affairs" i mówi, że jest przewodnikiem i chętnie oprowadzi nas po terenie świątyni. Przeczytaliśmy wcześniej, że robienie zdjęć jest możliwe tylko w obecności przewodnika, więc się zgadzamy. Oddajemy bagaże do przechowalni i idziemy. Pani bardzo ciekawie opowiada nam historię zabytku (w sumie to opowiedziałam Wam ją już wczoraj), ale zwiedzać możemy jedynie z zewnątrz. Nasza przewodniczka z konspiracyjną miną pozwoliła nam tylko przez chwilę popatrzeć z daleka na widok zza uchylonych drzwi. Gdyby wiedziała, że byliśmy w środku wczorajszej nocy...



















Uliczny stragan przy bazarze Vakil. To właśnie tutaj dowiedzieliśmy się, że prezent Marka od rodziny pana z cysterny kosztuje co najmniej 25 euro.

Kolorowe laleczki w ludowych strojach:

Naszym kolejnym punktem jest meczet Vakil. Zadziwiająco wolny od turystów. Podobno w ramadanie bardzo niewielu Irańczyków decyduje się na podróżowanie. Może turyści z innych regionów świata również przestraszyli się ramadanu?

Meczet Vakil od środka. Tu dowiedziałam się, do czego służą okrągłe kamienie, które spotykałam w koszach w każdym meczecie. Otóż gdy modlący się wierni biją pokłony w kierunku Mekki, zamiast kłaść czoło na dywan kładą je właśnie na te kamienie.









Jednym z najsłynniejszych miejsc Szirazu jest ogromny bazar Vakil. Składa się z długich korytarzy, wzdłuż których znajdują się stragany z wszelkim dobrem. Rozważamy jakieś zakupy pamiątkowe, ale jesteśmy zmęczeni upałem i przytłoczeni atmosferą dużego miasta, postanawiamy więc znów odłożyć kupowanie pamiątek na później. Zresztą chyba i tak nie za bardzo byłoby tu co nabyć, bo stoisk z pamiątkami jest mało i są drogie. Bazar Vakil jest za to idealnym miejscem do zaopatrzenia się w przyprawy czy herbaty. Ewentualnie w porcelanę, biżuterię lub czador.



Gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wygląda typowa Saipa:


Z bazaru idziemy do mauzoleum Alego Ibn Hamze. Nie mieliśmy tego w planie, ale skoro mułłowie nas zaprosili to się tam ruszymy. Mapa w telefonie prowadzi nas ciekawą ścieżką - przez osiedla białych, piaskowych kwadratowych domków. Czuję się trochę jak bohaterka filmu o wojnie na Bliskim Wschodzie i tylko czekam, aż na dachu pojawi się snajper. Po drodze spotykamy grupę mężczyzn (z gatunku takich, których woli się nie spotykać w wąskich uliczkach), ale tylko kiwają na nas w geście powitania i patrzą się z zainteresowaniem. Droga wygląda jakby nie miała przejścia, ale po jakimś czasie okazuje się, że maps.me po raz kolejny ma rację i między zabudowaniami znajdujemy przejście w kierunku mostu, którym musimy przejść żeby dostać się do mauzoleum.
Jeśli zastanawiacie się, czy warto odwiedzić to miejsce pozwólcie mi zapewnić, że warto. Miejsce piękne, przyjazne, malownicze i posiadające naprawdę ciekawą atmosferę. Idźcie tam ;)


Przy bramie wejściowej czeka na nas kobieta, która pozwala zostawić nam u siebie bagaże, daje mi też czador. Wstęp jest darmowy. Za chwilę podchodzi do nas kolejna kobieta, która mówi, że jest przewodnikiem i prowadzi nas do wnętrza meczetu. Tutaj możemy do woli napatrzeć się na lustrzane mozaiki, w których odbija się światło z zielonych lamp (zielony to kolor szyickiego Islamu).












Gdy tak stoimy sobie razem z panią przewodnik i podziwiamy piękne wnętrze, zza części modlitewnej wychodzi "mój" mułła. Pani przewodniczka dyskretnie znika mówiąc, że będzie mieć dla nas niespodziankę. Chyba była uprzedzona o naszej wizycie. Mułła mówi, żebyśmy usiedli z nim na dywanie i pyta, czy chcemy wiedzieć coś o Islamie. Pewnie, że chcemy. Dobrą godzinę siedzimy sobie i rozmawiamy. Cierpliwie odpowiada na nasze pytania i wyjaśnia wszelkie wątpliwości. Dowiadujemy się między innymi, że oni sami boją się wąskiej grupy ludzi, która ma swoją własną interpretację Koranu i nie da sobie przemówić do rozumu. Jak się jutro okaże w Teheranie, terroryści nie mają oporów przed zaatakowaniem wyznawców swojej własnej religii. To była naprawdę niesamowita rozmowa. Powinniśmy nauczyć się ze sobą rozmawiać, wtedy okaże się, że wszystkie religie świata to tak naprawdę jedno i to samo. Wszędzie chodzi o to, żeby być dla siebie nawzajem dobrym i żyć w pokoju, a celem życia jest zdobywanie doświadczeń, które przygotują nas do kolejnego życia.
Po bardzo budującej rozmowie mułła zaprasza nas na zaplecze, gdzie są inni mułłowie i panie przewodniczki. Przygotowali dla nas poczęstunek: wodę różaną i ciasteczka. Rozmawiamy tam jeszcze trochę, pokazuje nam zdjęcia najważniejszych miejsc religijnych w Iranie i w Iraku (część tych świątyń w Iraku zburzyli terroryści). Mówi, że różnica pomiędzy szyitami i sunnitami to mniej-więcej taka jak między katolikami a ewangelikami. Że mogą żyć ze sobą w przyjaźni, a za budowanie stereotypu wojny religijnej odpowiedzialne są frakcje radykalne, których wbrew pozorom wcale nie jest dużo. Wychodzimy stamtąd z potrzebą dowiedzenia się więcej o islamie. Mamy do siebie namiary, więc mam nadzieję na kontynuację dyskusji. Dla mnie każdy człowiek jest dobrem nadrzędnym - niezależnie od płci, rasy, wieku czy religii. Inności nie należy się bać - ona może nas tylko wzbogacić.

W pobliżu mamy mauzoleum Hafeza. Oglądamy sobie je z daleka, bo wstęp jest drogi (chyba 200 tysięcy riali) a że nie znamy żadnego z dzieł Hafeza (wieszcz podobno) to nie czujemy większej potrzeby tam iść. Podobno spacerują tamtędy młodzi Irańczycy i recytują słowa artysty. Etam, pewnie i tak w farsi :P


Pod mauzoleum jest pan z papużkami (kanarkami? hmm, co to za ptak?), które za 100 000 riali losują wróżbę. Ta wylosowana jest w farsi, ale pan dodaje do tego pocztówkę z angielskim tłumaczeniem. Nadal jednak jestem ciekawa, co jest na mojej wróżbie w farsi. Dam Wam znać jak ktoś mi przetłumaczy ;)



A to jest przykład auta marki Mum:

Bazar - sklep z czadorami:

Koteczek - Marek na mnie krzyczał, że mam go nie dotykać bo pewnie wściekły ;)

Trochę zawaliliśmy sprawę powrotnego środka transportu. Mieliśmy wielką ochotę pojechać do Kaszanu pociągiem, jednak zamiast go kupić wcześniej poszliśmy na dworzec dopiero wieczorem. Niestety do odjazdu mieliśmy niecałe pół godziny, a co za tym idzie - nie było już wolnych miejsc. No trudno, widać tak ma być. Zresztą cena była jakaś dzika, więc i tak nie wiem czy byśmy się zdecydowali. Znajduję miejsce, gdzie powinien być jakiś dworzec autobusowy, więc idziemy tam parę kilometrów. Żadnego dworca tam nie znaleźliśmy, ale jesteśmy już bezpośrednio przy drodze, więc pewnie zaraz coś złapiemy. Ze względu na ograniczony czas (bo mamy już tylko dwa dni) raczej nie chcieliśmy łapać stopa (bo cholera wie, kiedy i gdzie wylądujemy), ale zdajemy się znów na los. Odpoczywamy chwilę na rondzie (w Iranie to wcale nie jest nic dziwnego - jesteśmy jednymi z wielu ludzi, którzy jak gdyby nigdy nic biwakują sobie na środku skrzyżowania - patrzcie na zdjęcie poniżej), po czym schodzimy odpowiednim zjazdem.

Jak tylko pojawiamy się za skrzyżowaniem, atakuje nas stado taksówkarzy. Jezu, jakie miasta są męczące. Akurat podjeżdża jakiś autobus. Nie jedzie do Kaszanu tylko do Isfahanu, ale zawsze to połowa drogi z głowy. Stamtąd coś pewnie złapiemy.


Koszty:
- 300 000 dwa bilety do różowego meczetu;
- 300 000 dwa bilety do meczetu Vakila;
-   10 000 dwa bilety autobusowe;
-   30 000 oranżadka;
- 500 000 bilet na autobus do Isfahan;
-   20 000 papierosy.
= 1 160 000 riali

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz