piątek, 12 sierpnia 2016

NORWEGIA 2016

29.07.-07.08.2016r.

NORWEGIA 2016 - dzień 10 (ostatni)

niedziela, 7 sierpnia 2016

jakiś las gdzieś -> Oppdal -> Dombas -> Lillehammer -> Oslo -> Sandefjord

Spójrzcie tylko jak tu pięknie.  Dookoła góry, woda, las. Ahh. I w tym wszystkim nasze schowane w lesie namioty (potraficie je zlokalizować na zdjęciu poniżej? ;) ).



Podczas przygotowywania ostatniego śniadanka skończyła się nasza butla gazowa. Dobrze, że Ania i Wojtesz mają jeszcze trochę w swojej. Gotujemy więc to, co jeszcze mamy i ruszamy w drogę powrotną. Będziemy jechali drogą numer 70, a potem E6 przez Oppdal, Dombas, Dovrę i Ottę aż do Lillehammer, Oslo, na lotnisku w Sandefjordzie kończąc.

Po drodze (gdzieś w okolicy Oppdal) zatrzymujemy się w wiosce Vang żeby obejrzeć groby Wikingów (a raczej ziemię, pod którą się znajdują).





Norwegia - raj dla grzybiarzy!


A to przepiękny krajobraz Gór Rodniańskich (zdjęcia robione na postoju gdzieś w okolicach Otty). Nic tylko zarzucić plecak i ruszyć przed siebie. Gdyby tak było jeszcze kilka wolnych dni...


A oto Lillehammer.  Za około 50 koron można było wjechać na skocznię kolejką krzesełkową. My jednak ambitnie pokonujemy 936 schodów, patrząc z podziwem na dziewczynę biegającą po tych schodach tam i z powrotem.



Ognia!



No to hop!

Ma ktoś pożyczyć narty? ;)

Booobslej! Co za radość :D

Nasz ostatni posiłek w Norwegii.

A to Oslo, do którego dojechaliśmy jakoś koło północy. Zastanawialiśmy się długo, czy w ogóle się tam wybrać (wymagało to nadłożenia kilkudziesięciu kilometrów), ale szkoda byłoby być tak blisko stolicy i jej nie zobaczyć.
Parkujemy więc w miejscu, które GPS uznaje za starówkę i idziemy na szybki spacer. Nocne Oslo jest ciemne, puste i nieco ponure. Chyba nie ma tu czegoś takiego jak rynek, za to jest jakiś deptak z kawiarniami. Nie jest to jednak generalnie stolica marzeń. Ale mogę się mylić. Byliśmy tu tylko chwilę, w dodatku nieco zmęczeni i słabo przygotowani z atrakcji turystycznych Oslo. Niemniej jednak warto było tu zajrzeć.




Do Sandefjordu dojeżdżamy jakoś o 2-3 w nocy.  Kładziemy (choć to chyba zbyt wiele powiedziane - po prostu zamykamy oczy i odpływamy zmęczeni jak sto diabłów) się na dwie godziny, po czym odkurzamy i sprzątamy auto (pięć minut odkurzania kosztuje bodajże 50 koron) i jedziemy na lotnisko. Samochód odstawiamy na parking. Biuro jest jeszcze nieczynne, więc wrzucamy kluczyki z dokumentami do takiej specjalnej dziury. Uwielbiam ten kraj :D
Ania i Wojtesz odlatują do Gdańska z samego rana. Nasz lot do Katowic jest w południe, mamy więc trochę czasu, żeby sobie posiedzieć, uzyskać zwrot VAT-u i pooglądać sklepy wolnocłowe. Szkoda, że nie zdążyłam kupić lokalnego piwa, bo tutaj już go nigdzie nie ma.
Z tym VAT-em to jest tak, że na podstawie jakiegoś dokumentu blue-cośtam można dostać na lotnisku (w przypadku Torpa w księgarni) zwrot VAT-u, o ile kwota na paragonie przekracza 300 koron. Mi przelali coś koło trzydziestu paru złotych za zakupione pamiątki. Zawsze to coś :)
A, jeszcze jedno - uważajcie przy kupowaniu za gotówkę w sklepiku obok księgarni - laska tam pracująca bezczelnie chciała mnie oszukać na 100 koron. Dałam jej moje ostatnie dwieście koron, z których miała mi wydać sto parę, a wydała mi tylko te parę i na moje pytanie, gdzie reszta hajsu, z pretensją w głosie odparła, że przecież dałam jej sto. Dopiero po paru ładnych minutach tego typu utarczek słownych, groźbach wezwania ochrony/policji/przełożonego i żądania odtworzenia zapisu z kamery panna łaskawie oddała mi moją resztę (i jak się przy okazji okazało - nabiła towar na kasę dopiero, gdy zażądałam paragonu). Strzeżcie się więc oszustów, bo - jak widać - zdarzają się nawet w takim kraju jak Norwegia.
Niemniej jednak odlatujemy przekonani, że jeszcze tu wrócimy. Nie zobaczyliśmy jeszcze północnej części kraju :)

NORWEGIA 2016 - dzień 9

sobota, 6 sierpnia 2016

jakaś łąka gdzieś -> Eidsdal -> Trollstigen -> Kristiansund -> jakiś las gdzieś :)

Pogoda jest dziś nieco gorsza niż wczoraj, ale przynajmniej nie pada. Dziś przed nami ostatni dzień jazdy "do przodu" - jutro cały dzień spędzimy już w drodze powrotnej.







Po drodze mamy bardzo fajny punkt widokowy Gudbrandsjuvet z tarasem zawieszonym na skałach tuż nad rwącym nurtem rzeki. Warto zatrzymać się tu choć na chwilę.



Początkowo Droga Trolli prowadzi przez podobne do wczorajszych góry. Stopniowo teren staje się coraz bardziej stromy, aż w końcu trafiamy na serpentyny.



Droga na punkt widokowy Plattingen jest płatna i kosztuje jakieś dzikie pieniądze. Zastanawiamy się nad nim no bo popatrzcie tylko TU, jaki to widok, ale najprawdopodobniej szczyt jest w chmurach, więc nic nie będzie widać. Zjeżdżamy więc po serpentynach, podziwiając piękne widoki. Choć - szczerze mówiąc - dużo bardziej podobała mi się wczorajsza trasa. Ale może to kwestia pogody.

Mrożąca krew w żyłach mijanka z autokarem:









Po zjechaniu z serpentyn napotykamy długo wyczekiwany znak. Na szczęście udało nam się nie przejechać żadnego trolla ;)



Po dojechaniu do Andalsnes szukamy punktu widokowego Rampestreken - dokładnie TEGO widoku, ale niestety nie udaje nam się tam dotrzeć. Gdzieś chyba powinien prowadzić do tego szlak, ale nawet pani w recepcji pola namiotowego nie dała rady nam pomóc. Dostaliśmy za to fajne mapki okolicy. Pogoda dalej jest średnia, machamy więc ręką na ten punkt widokowy i jedziemy dalej.

Do Drogi Atlantyckiej jedziemy trasą nr 64. Langfjord przepływamy promem relacji Afarnes-Solsnes, bo objechanie go oznaczałoby nadłożenie sporo kilometrów. Zresztą pogoda jest tak paskudna, że im szybciej wyjedziemy z tych deszczów tym lepiej. Na szczęście to tylko chwilowe załamanie.

A to pierwszy odcinek "drogi na wodzie" - w okolicy wyspy Bolsoya. Droga Altantycka (Atlanterhavsveien) to cały czas trasa nr 64 prowadząca przez Malme, Eide i Vevang aż do Kristiansund (z czego ostatni odcinek to piekielnie drogi tunel podwodny, ale o tym będzie później).





A to "właściwa" Droga Atlantycka, czyli trasa pomiędzy Vevangiem a Karvagiem.


Byłaby tu świetna miejscówka do spania (za parkingiem da się przejść przez siatkę na wyspę), ale jest dopiero 17-ta, więc możemy jeszcze dużo przejechać zanim przyjdzie noc. Ciekawe, czy na tej szerokości geograficznej zapada w ogóle zmrok.


Po drodze zatrzymujemy się na jednej z wysepek. Jest tam tylko jeden domek służący jako sklep z pamiątkami (baardzo drogimi). Główną atrakcja stała się dla nas wielka, pomarańczowa meduza. Przynajmniej widać ją w wodzie, co daje szansę na ewentualna ucieczkę ;)


Przy Drodze Atlantyckiej znajdujemy świetne miejsce na przerwę obiadową. Rozkładamy się na ławce i gotujemy nasze pyszności, podziwiając otaczający nas krajobraz.


Pytanie za sto punktów - na co Wojtesz patrzy tym łakomym wzrokiem - na Anię czy na obiadek? ;)

No to smacznego :)


Dziś jedziemy przed siebie dopóki nie znajdziemy jakiegoś przecudnego miejsca na naszą ostatnią noc (mamy jeszcze noc jutrzejszą, ale już przypuszczamy - jak się okaże, słusznie - że będzie nieprzespana). Najpierw jednak przejeżdżamy przez piekielnie drogi (ponad 200 koron!) tunel pod oceanem.



Będziemy wracać środkową częścią kraju, przez park narodowy Dovrefjell i Lillahammer, jedziemy więc cały czas drogą nr 70, najpierw wzdłuż Tingvollfjordu, a potem wzdłuż rzeczki. Trochę wybrzydzamy nad miejscówkami, ale warto było trochę za nimi pojeździć, bo - koniec końców - znaleźliśmy fantastyczne miejsce w lesie w górskiej kotlinie pomiędzy dwoma rzeczkami. Wprawdzie na jednym z drzew był znak "no camping" (pewnie żeby nie płoszyć ryb obecnym tam wędkarzom), ale chowamy się z autem w miarę daleko od dróg (jak dobrze, że mamy 4x4), a namioty ukrywamy w lasku - dokładnie tu:
http://maps.me/ge0?latlonzoom=U4pYGqVTZo&name=Miejscowa_8_Norwegia_
http://www.openstreetmap.org/?mlat=62.66064&mlon=8.62386&zoom=9#map=10/62.9340/7.7673
 Rozkładamy kocyk i delektujemy się ostatnimi dniami wolności (i ostatnimi flaszkami smakowej Soplicy).