wtorek, 30 czerwca 2015

MALTA 2015 - dzień 10 (ostatni)

Środa, 17 czerwca 2015 r.

Dziś nie mamy zbyt wiele czasu, bo po 12-tej odlatuje nasz samolot. Zjadamy więc ogromne śniadanie (żeby pozbyć się wszystkich zapasów jedzenia), przepakowujemy plecaki i ruszamy w drogę. Oddajemy samochód na lotnisku, nikt nie sprawdza jego stanu. Pojawia się nadzieja, że może nie obciążą nas kosztami za ten zarysowany próg.
Z samolotu mam super widok. Warto było dać te 28,90 zł za wykupienie miejscówki. Minusem jest to, że siedzimy wszyscy daleko od siebie. No trudno, nagadamy się w drodze z Wrocławia na Śląsk.









Malta zostaje za nami. Hmm... chyba pora zacząć szykować się do kolejnego wyjazdu :P

MALTA 2015 - dzień 9

Wtorek, 16 czerwca 2015 r.

Dzisiejszy dzień postanawiamy przeznaczyć w większości na plażowanie. Jedziemy więc na moją wymarzoną Ghajn Tuffiehę. Na szczęście dziś nie ma tylu ludzi co w weekend. Właściwie to plaża jest jeszcze prawie pusta. Leżymy tam do popołudnia, chłopaki nurkują, ja też co jakiś czas wskakuję do wody trochę popływać. Plaża jest w zatoczce, dzięki czemu odległość od brzegu do boi jest całkiem spora. Bardzo fajnie się pływa w lazurowej wodzie. Adasz wypływa jeszcze dalej, żeby poobserwować rybki. Raz wydawało mi się, że goni mnie płaszczka. Nie wiem, czy w Morzu Śródziemnym są płaszczki, ale widziałam w wodzie coś płaskiego i biało-szarego co sunęło w moją stronę. Od razu przypomniało mi się o podróżniku, który zginął ukłuty ogonem przez płaszczkę (nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale one chyba mają na końcu tego ogona jakąś truciznę). Na wszelki wypadek wolałam nie sprawdzać, co dokładnie mnie goni, tylko szybko uciekać ;)





Leżąc na plaży, w pewnym momencie zauważyłam ciemnoskórą dziewczynę, która sprzedawała jakieś rzeczy, niosąc na głowie wielki kosz. Pomyślałam sobie, że musi być koszmarnie zmęczona. Gdy do mnie podeszła, zaprosiłam ją do mnie na koc i poczęstowałam wodą i orzeszkami, które akurat miałam pod ręką. Dziewczyna okazała się imigrantką z Senegalu. Miała na sobie bluzkę z dekoltem, zza którego widać było mnóstwo blizn tak, jakby ktoś regularnie ciął ją nożem. Do tej pory mam ten obraz przed oczami. Każdy powinien coś takiego zobaczyć zanim zacznie narzekać na swoją pracę w korporacji, korki na drogach albo, że zabrakło błyszczyka w ulubionym odcieniu.

To właśnie ta dziewczyna:

Po zejściu z plaży robimy małą toaletę. Prysznic jest dziko drogi, wykorzystuję więc znalezioną pustą butelkę, żeby - niczym McGyver - umyć się cała łącznie z włosami. Ha, dzikość podróżowania wkracza na nowy poziom ;)
Po południu jedziemy pozwiedzać słynne trzy miasta. Tak naprawdę to trzy niezależne miasta (Cospicua, Senglea i Vittoriosa), ale położone bardzo blisko siebie co sprawia, że określa się je wspólnym mianem  "trzy miasta".










ławki z "nadmorskimi" idiomami:




Podczas gdy chłopaki czekają na  zapadnięcie zmroku, idę w górę schodów, które bardzo mnie zaciekawiły. Prowadzą mnie do niewielkiego ogrodu z przepięknym widokiem na Valettę i okolice.


 

 Tam na dole to Amal z Adaszem:




na czymś takim stoją budynki mieszkalne (kilkupiętrowe):





Ostatnią noc spędzamy w naszym stałym ogródku dopijając ostatnie butelki wina. Szkoda, że trzeba już wracać.


poniedziałek, 29 czerwca 2015

MALTA 2015 - dzień 8

Poniedziałek, 15 czerwca 2015 r.

Tak wygląda nasz maltański hotel:


Dzisiejszy dzień zaczynamy od zwiedzenia akwarium. Bilet kosztuje 12,90 euro, ale dzięki temu, że płynęliśmy łódką na Blue Grotto dostajemy (na podstawie tamtego biletu) trzy euro zniżki. Akwarium jest zdecydowanie warte polecenia. Co więcej - powinno być na liście "must see" każdego, kto wybiera się na Maltę. Warto zarezerwować sobie na jego zwiedzanie co najmniej godzinę (albo i dwie), bo składa się z dwudziestu paru zbiorników pełnych przepięknych rybek, rozgwiazd, krabów i innych morskich stworzeń. Stylistyka każdego z akwariów jest naprawdę godna podziwu. Ale zobaczcie sami (uwaga: dużo zdjęć :P).































Po zwiedzeniu akwarium jedziemy zobaczyć latarnię morską. W przewodniku jest napisane, że jeżeli ktoś tam w danym momencie pracuje to na pewno nie będzie miał nic przeciwko żebyśmy na nią weszli. Niestety, było zamknięte. Znależliśmy za to fajny widok na pobliski fort.



Po krótkim spacerze po okolicy jedziemy do Marsaxlokk, gdzie kupuję pamiątki dla rodziny (w tym likiery i lokalny dżem, który niestety zabrano mi później na lotnisku), a następnie do Marsaskali - kolejnego pobliskiego miasteczka portowego. Kupuję na straganie z owocami świeże figi. Pyszne!






Plażujemy sobie trochę w Marsaskali. A oto wspomniana wyżej figa w towarzystwie Kinnie - lokalnego napoju o smaku ziół i skórki pomarańczowej.


Wieczorem wybieramy się zwiedzać stolicę Malty, Valettę. Amal idzie coś zjeść, a my spacerujemy po fajnych, klimatycznych uliczkach. Na szczególną uwagę zasługują kamienice, z charakterystycznymi wysuniętymi zabudowanymi balkonami.








Poniżej górny ogród Barrakka, skąd rozciąga się przepiękny widok na sąsiadujące trzy miasta.


Koty są wszędzie :D






Nie, to nie ja :P





W ogrodach gubię gdzieś Adasza. Zwiedzanie Valetty muszę więc kontynuować na własną rękę. Najpierw zjeżdżam windą do poziomu morza. Nie ma tam nic ciekawego, więc jadę znowu na górę i postanawiam przejść się wzdłuż wybrzeża. Zaczyna zmierzchać, dookoła nie ma żywej duszy. Nagle jak spod ziemi przede mną wyrasta dwóch rosłych arabsko wyglądających typów. Zachodzą mi drogę pytając, czy jestem sama i czy się przypadkiem nie zgubiłam. Włosy stają mi dęba, ale zaczynam z nimi rozmawiać licząc, że jak mnie polubią to może nie obetną mi głowy (kiedyś już użyłam tej metody wobec wariata mierzącego do mnie z broni - wtedy pomogło). Na szczęście okazuje się, że panowie są naukowcami, którzy przyjechali do Valetty na konferencję dyskutować o problemach niedoboru wody w Afryce i na Bliskim Wschodzie (jeden z nich był reprezentantem Egiptu, a drugi Jordanii). Rozmawia się nam naprawdę fajnie. Poszliśmy razem na długi spacer po mieście, podczas którego bardzo dobrze się bawiliśmy. Gdy już się pożegnaliśmy postanowiłam trochę jeszcze pochodzić maltańskimi uliczkami. Po drodze poznałam trochę fajnych ludzi, między innymi rybaków z Algierii, którzy zapraszali mnie na własnoręcznie zrobioną rybę czy chłopaków, którzy koniecznie chcieli, żebym posiedziała z nimi w restauracji. Bycie samotną kobietą (szczególnie w obcym kraju  w środku nocy) nie zawsze jest nudne. Dobrze, że Malta to taki przyjazny i bezpieczny kraj.

To jeden z nowych znajomych (ten z Jordanii):






Przedostatnią noc spędzamy w naszym "stałym" miejscu noclegowym. Szkoda, że jutro nasz ostatni pełny dzień.