sobota, 21 września 2013

GRUZJA 2013 - dzień 9

BATUMI -> UREKI

8.09.2013r.

8:30 Wstajemy czymprędzej, spodziewając się ujrzeć dookoła tłum wczasowiczów. Jesteśmy zaskoczeni, bo plaża jest jeszcze prawie pusta. Gdzieniegdzie po deptaku przemknie jakiś biegacz albo spacerowicz, ale generalnie miasto jeszcze śpi. Zanim wyruszymy dalej idziemy trochę poplażować.




 



Plaża jest ładna i szeroka, choć kamienista. Kamienie są dość duże, więc trochę ciężko usiedzieć/uleżeć długo w jednej pozycji. Można oczywiście wynająć sobie leżak. Woda jest przyjemna - ciepła ale orzeźwiająca. Nie jest to błękit taki jak np. w Chorwacji, ale też całkiem miło. Morze Czarne nie jest też tak słone jak np. Morze Jońskie. Trochę się kąpię (uwaga, szybko robi się głęboko), trochę skaczę przez fale. Trochę leżymy, opalamy się, słuchamy szumu morza wykorzystując fakt, że jeszcze nie ma dużo plażowiczów. Stopniowo jednak wybrzeże się zapełnia. Zaczynają też chodzić sprzedawcy kukurydzy, bananów, orzechów, ciastek i tajemniczego "czegoś", którego w żaden sposób nie potrafimy zidentyfikować.


































11:30 Zbieramy się w stronę przystanku marszrutek. Po drodze zwiedzamy port i jego otoczenie. Batumi wydaje nam się bardzo malownicze i zadbane - drzewa są ładnie poprzycinane, deptak wysprzątany, co chwilę napotykamy ciekawe rzeźby. Zupełnie nie wiem, dlaczego wszyscy napotkani Polacy tak strasznie krytykowali to miasto i odradzali nam jego wizytę. Na okolicznych straganach w końcu znajdujemy pamiątki o w miarę rozsądnych cenach. Kupuję więc dwa naszyjniki na prezenty dla mamy i siostry (sprzedawca chciał 10 lari ale utargowałam do 9) a do domu rzeźbioną w drewnie cerkiewkę (8 lari).


 







































14:15 Wcale nie było tak łatwo znaleźć marszrutkę do Ureki (odjeżdżają z placu, na którym jak gdyby nigdy nic stoi pomnik z sierpem i młotem) - płacimy 5 lari od osoby. Bus wysadził nas przy trasie (około 15:00), skąd musieliśmy jeszcze dojechać za 0,5 lari od osoby na wybrzeże. To samo w sobie też było ciekawym przeżyciem - jechaliśmy takim otwartym busem, czując się trochę jak na pace ciężarówki. Kierowca zabrał wszystkich chętnych (głównie Gruzinów wracających chyba z pracy), więc gnieciemy się jak sardynki zastanawiając się, jak to się dzieje, że nikt nie wypadł.




16:00 Nie bardzo wiemy, gdzie chcemy zanocować, jedziemy więc busem do końca trasy. Kos chce wrócić do miejsca, w którym widział budkę z hamburgerami, ale już w międzyczasie porywa nas jakiś Gruzin oferując miejsce do rozłożenia namiotu nad samym morzem za 5 lari. Okazuje się, że rzeczony Gruzin ma na swoim terenie coś a'la dom wczasowy. Proponuje nam nocleg za 15 lari od osoby. Zgadzamy się na 10, więc mężczyzna biegnie uradowany po klucze. Budynek w środku ma styl nieco surowy (Kos stwierdził, że w przeszłości musiał tu być szpital psychiatryczny), ale najważniejsze, że mamy gdzie zostawić rzeczy. Tak serio to jesteśmy bardzo zadowoleni - mamy łazienkę (co jak na gruzińskie warunki jest w pewnym stopniu luksusem) i balkon z widokiem na morze. Przebieramy się i biegniemy złapać jeszcze trochę słońca.


























16:30 Kos jest zdruzgotany, bo w jego wymarzonej budce (do której szliśmy piechotą dobrze ponad kilometr) jest tylko średniej świeżości chaczapuri. Idziemy więc do restauracji, gdzie połowa załogi usiłuje wytłumaczyć nam co oznacza dana pozycja w menu. Postanawiamy nie dręczyć ich dłużej i zamawiamy chaczapuri. Jest to lazur chaczapuri za 10 lari (+ 10% przymusowego napiwku), ale oboje najadamy się nim do syta. Kos prosi o keczup, na co pan kelner okrzyczał go, pełen oburzenia - jak on śmie prosić o keczup - przecież to nie pizza, to chaczapuri!!! Mało się nie udusiłam chaczapuri ze śmiechu. A było naprawdę smaczne, do tej pory za nim tęsknię.



17:00 Kupujemy colę 2 l (2,8 lari) i piwo - też 2 l (5,50 lari) i idziemy na plażę. Leżymy na czarnym piasku. Warto było tu przyjechać właśnie ze względu na ten piasek, bo wrażenie jest niesamowite. Generalnie otoczenie trochę jak u nas np. w Ustce - tylko piasek czarny. Niezapomniane jest to uczucie "inności" jakiego tam doświadczyłam wobec tego magnetycznego (ponoć) piasku. Morze w Ureki nie jest takie ładne jak w Batumi - tutaj ma taki brązowo-szarawy odcień - myślę, że to ma związek z tym piaskiem. Może to od niego wzięła się nazwa Morze Czarne? Są duże fale, trochę boję się głębiej zanurzyć ale i tak świetnie się bawię skacząc przez fale. Około 18-tej nadciągają drobne chmurki, co w połączeniu ze wzburzonym morzem i zachodzącym słońcem daje naprawdę niesamowicie malowniczy widok. Zresztą spójrzcie sami.













































19:30 Po zachodzie słońca spacerujemy okolicznym deptakiem. Wzdłuż niego porozkładane są wszelkiego rodzaju stoiska mające zapewnić wczasowiczom rozrywki. Klimaty bardzo podobne do naszych bałtyckich. Kupujemy sobie trochę owoców, choć jesteśmy zdziwieni ich wysokimi cenami (np. banany 4 lari za kilogram). Próbujemy zdobyć mleko prosto od krowy, co wcale nie jest takie proste. W końcu właściciel naszego lokum zamawia nam litr na jutro rano (za 2 lari).














22:00 Nocowanie pod dachem ma jeszcze jedną zaletę: możemy już spakować się do samolotu. Wędrując po Gruzji mieliśmy nasze śpiwory, namiot i kurtki przytroczone do plecaków. Przed odprawą jednak musimy to wszystko pochować. Zamierzaliśmy zrobić to na lotnisku, ale skoro trafiła się okazja to pakujemy się dziś. Najpierw jednak idę się wykąpać. Prysznice były na końcu korytarza obok takiego dużego odkrytego tarasu. Wchodzę więc pod prysznic, nakładam na włosy szampon i już mam wylać na siebie mydło w płynie, gdy nagle słyszę jakieś dudnienie, po czym woda z kranu przestaje cieknąć. Dobrze, że zdążyłam spłukać z siebie słoną wodę. Gdy po dłuższej chwili woda nie wróciła opatuliłam się w ręcznik i wróciłam do pokoju z głową całą w pianie śmiejąc się do rozpuku. Na szczęście mieliśmy zapas wody mineralnej, którą udało mi się jakoś spłukać. Gdy bieżąca woda wróciła, co oznajmił nam strumień cieknący wewnątrz zepsutej muszli klozetowej, pobiegłam szybko dokończyć kąpiel. Zaraz po mnie pobiegł szybko Kos - dosłownie pięć minut po jego powrocie wody znów zabrakło i nie było już do rana.

























0:00 Nocowanie pod dachem ma jeszcze jedną zaletę: nie trzeba przejmować się deszczem i wiatrem. Palimy papierosy na balkonie, nadsłuchując szalejącej wichury. Zaczęło padać. Dookoła jest niesamowicie ciemno: żadnych latarni ulicznych ani nic (nam drogę wskazywała latarka). Pod namiotem mogłoby być nieco przygnębiająco: ciemno, zimno, a w dodatku wieje i pada. Postanawiamy, że jak jutro będzie ładna pogoda to zostajemy i plażujemy, a jeśli będzie brzydko to jedziemy do Kutaisi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz